Czwarta epoka - fragment
Preludium
Na głębokości pięciu tysięcy metrów równina pokryta grubą, podziurawioną warstwą błota niby sierścią jakiegoś pradawnego zwierzęcia nagle się podniosła. I natychmiast się rozsypała – zmieniła w ciemną chmurę, zabulgotała i pochłonęła gwiazdki planktonu przepływające ławicą przed czarną przezroczystą ścianą.
Obnażyła się popękana skalna płyta. Z jej szczelin wypłynęła brązowa, iskrząca się galaretowata masa. Na obszarze kilku kilometrów nabrzmiewała ogromnymi bąblami powietrza, a następnie rozpostarła się jak korzenie starej sosny. Jaśniejąca w mroku magma zgasła. Pozostał po niej ogromny słup pary, który przebił warstwę śniegu morskiego, zamienił się w wir i, rozpadając się, bezgłośnie parł w górę. Słup pary także zniknął pośród cząsteczek wielkiej wody i nigdy nie dotarł do odległej powierzchni morza.
W tym samym momencie, dwie mile morskie dalej, statek frachtowo-pasażerski Nanchō-maru płynął w stronę Jokohamy. Niespodziewane drżenie i skrzypienie statku, trwające krótką chwilę, przestraszyło pasażerów i załogę. Stojący na mostku drugi oficer również zaniepokoił się stadem bezładnie wyskakujących z wody delfinów i nagłą zmianą barwy morza, nie uznał jednak za stosowne, by odnotować ten fakt w księdze pokładowej. Na niebie świeciło lipcowe słońce podobne do roztopionej rtęci.
Niewidoczne pulsowanie morza przekształciło się już w długie fale tsunami, które z niewiarygodną prędkością siedmiuset dwudziestu kilometrów na godzinę zmierzały w stronę lądu…
KARTA PROGRAMOWA NR 1
Elektroniczna maszyna licząca jest po prostu swego rodzaju maszyną myślącą. Zatem jest to urządzenie, które nie potrafi formułować problemów, ale może myśleć. Należy jednak wyposażyć je w kartę programową, czyli zestaw pytań zapisanych w zrozumiałym dla niej języku.
1
Gdy wszedłem, asystent Tanomogi zwrócił się w moją stronę i zapytał:
– Co tam w komisji?
Właśnie regulował maszynę, więc wciąż zerkał w monitor. Widocznie dopiero teraz zauważył moją ponurą minę, dlatego nie czekając na odpowiedź, westchnął i upuścił śrubokręt, który uderzył o podłogę.
– Nie rzucaj!
Tanomogi niechętnie schylił się i podniósł narzędzie, a następnie zwiesił bezwładnie ręce i uniósł brodę.
– Kiedy w końcu przystąpimy do pracy?
– A skąd ja mam wiedzieć?
Byłem wściekły, więc tym bardziej drażniło mnie jego niezadowolenie. Zdjąłem marynarkę i rzuciłem ją na pulpit sterowniczy. Zdawało mi się, że w tym momencie włączyła się maszyna. Oczywiście nic takiego nie mogło się zdarzyć, uznałem to więc za złudzenie. Jednocześnie przyszło mi do głowy coś wspaniałego. Chciałem to zapamiętać, lecz mi się nie udało. Psiakrew… Jak tu gorąco…
– Czy zaproponowali inny plan?
– A mogli coś zaproponować? – Po chwili Tanomogi dodał cicho: – Zejdę na chwilę na dół.
– Oczywiście, i tak nie ma co tu robić.
Usiadłem i zamknąłem oczy. Słyszałem oddalający się stukot drewnianych sandałów Tanomogiego. Dlaczego młodzi naukowcy w Japonii – niemal bez wyjątku – tak chętnie chodzą w drewniakach? Co to za dziwny zwyczaj? Cichnące kroki stawały się coraz szybsze. Widocznie podjął decyzję i to dodawało mu energii.
Gdy uniosłem powieki, stojące na półce cztery teczki z dokumentami wydały mi się bardzo ważne. Zawierały wycinki artykułów poświęconych maszynie prognostycznej, poczynając od ukończenia Moskwy 1 przed trzema laty. Przedstawiały też drogę, którą przeszedłem. Na ostatniej stronicy nawet ta jedyna dla mnie droga zaczęła znikać.
2
Jak na ironię pierwsza stronica w teczce rozpoczynała się od artykułu pewnego publicysty, który radykalnie zmienił swoje poglądy. „Specjaliści, otwórzcie oczy! – pisał w taki sposób, jakby sam był wynalazcą maszyny prognostycznej. – Wehikuł czasu Wellsa, mimo że jakoby pozwalał odbywać podróże w czasie, był po prostu dziecięcą zabawką, ponieważ nie osiągnął niczego poza przełożeniem ruchu w czasie na przemieszczenie w przestrzeni. Człowiek widzi bakterie tylko dzięki mikroskopom. A jednak błędem byłoby twierdzić, że bakterie w ogóle nie istnieją, tylko dlatego, że są niewidoczne gołym okiem. Tak samo ludzkość uzyskała możliwość widzenia przyszłości dzięki maszynie prognostycznej Moskwa 1. Istnieje więc wehikuł czasu! Znów stoimy na skrzyżowaniu dróg historii i cywilizacji!”
Rzeczywiście, można i tak to określić. Choć to zbyt duża przesada. Gdyby mnie spytano o zdanie, powiedziałbym, że dzięki Moskwie 1 ujrzano jedynie kilka kadrów z krótkiego filmu, a nie przyszłość.
Film zaczynał się następująco. Najpierw zegar pokazywał południe i wielką otwartą dłoń. Obok stał telewizor z tą samą sceną odbitą na ekranie. Następnie padł rozkaz zaciśnięcia dłoni. Wraz z wybiciem godziny pierwszej inżynier nakręcił tarczę na pulpicie, a po godzinie dłoń widoczna na ekranie zacisnęła się mocno.
Przedstawiono jeszcze inne doświadczenia. Oto na sygnał „przestraszyłem się” na ekranie poderwał się do lotu śpiący dotąd ptaszek, a na sygnał „wypuścić z ręki” ekran przedstawił szklankę, która spadła i rozbiła się w drobny mak…
Takie eksperymenty na pewno mogły dziwić. Początkowo zaskoczyły nawet mnie. Lecz chodzi mi o coś innego. Trzy lata później pojawił się ten sam człowiek, ale piszący coś odmiennego, zupełnie inną historię. W czwartej teczce znalazłem taki oto wycinek: „W istocie rzeczy prognozowanie nie jest możliwe na tym świecie. Załóżmy – ciągnął wywód publicysta – że wedle prognozy pewien mężczyzna ma wpaść do dołu w ciągu godziny. No dobrze, ale gdzie znajdziecie takiego głupca, który wiedząc, co go czeka, nie powstrzyma biegu wydarzeń. Jeśliby nawet znalazł się taki osobnik, to musiałby to być człowiek podatny na sugestię. Mielibyśmy wtedy do czynienia właśnie z sugestią, a nie z prognozowaniem. Tak więc skończmy już z tym pięknym kłamstwem o maszynie prognostycznej i po prostu zmieńmy jej nazwę na maszynę sugestywną, za pomocą której wykorzystuje się ludzkie słabości”.
Ładna historia; niech sobie zmienia nazwę, na jaką chce! Kto kradnie igłę, ten może ukraść wszystko, zresztą nie tylko on jeden. Nagle wszyscy zaczęli reprezentować odmienny punkt widzenia, a ja stałem się odtąd elementem niebezpiecznym.
Na zdjęciu znajdującym się na drugiej stronie w pierwszej teczce jeszcze się uśmiecham. Poniżej fotografii figuruje moja wypowiedź na temat Moskwy 1.
„Oczywiście, nie uważam tego za trik. Teoretycznie jest to możliwe. Nie sądzę też, żeby urządzenie to różniło się czymkolwiek istotnym od istniejących maszyn liczących”. To powiedział doktor Katsumi z Centralnego Instytutu Techniki Obliczeniowej ze spokojem pewnego siebie specjalisty. Było to kłamstwo. Po prostu bardzo im zazdrościłem. A ponieważ mówiłem bez przekonania, jeden z dziennikarzy zapytał, nie kryjąc gniewu: „Czy chce pan powiedzieć, że mógłby pan coś takiego wkrótce skonstruować?”. „No cóż, jeśli miałbym czas i pieniądze”… W jakimś stopniu byłem szczery. „W zasadzie elektroniczne maszyny liczące mają pewnego rodzaju zdolności prognozowania. Problem tkwi nie tyle w maszynie, ile w jej wykorzystaniu. W programowaniu… To znaczy w działaniu polegającym na przedstawieniu problemu w języku zrozumiałym dla maszyny, co wcale nie jest łatwe. Dotychczas musiał to robić człowiek. Moskwa 1 w pewnym zakresie prognozuje sama”. „Czy wobec tego mógłby pan nam opowiedzieć swój sen o przyszłości wyobrażonej dzięki maszynie?”
„Hm, efektywność przewidywania jest odwrotnie proporcjonalna do długości czasu i wytraca się wraz z przyspieszeniem. Jak mogliście się przekonać z doniesień prasowych, zakres prognozowania jest zaskakująco ograniczony, prawda? Żeby wiedzieć, że szklanka się rozbije, kiedy spadnie, nie trzeba korzystać z maszyny liczącej. Rozumie to nawet uczeń szkoły podstawowej. Można brać pod uwagę różne sposoby zastosowania maszyny jako pomocy w nauczaniu, lecz wydaje mi się, że należałoby się powstrzymać od zbyt fantastycznych oczekiwań”.
Szczerze mówiąc, czułem zupełnie co innego, nie mogłem pohamować palącej mnie zazdrości. Gdybym siedział z założonymi rękami, zostałbym wyeliminowany z gry i nie mógłbym im dorównać. Zresztą nie zaznałbym spokoju, jeśli mimo wszystko nie podjąłbym wyzwania. Poszedłem więc do dyrektora instytutu, następnie porozmawiałem z kilkoma znajomymi. Nikt jednak poza zwykłym zaspokajaniem ciekawości nie przejawiał poważniejszego zainteresowania moją propozycją. A już najbardziej zdenerwowała mnie umieszczona obok wypowiedź pewnego pisarza, który podzielał mój pogląd. (Rzecz jasna, nie wiedział, o czym mówi, lecz nic nie wydaje się bardziej prawdopodobne niż własna ignorancja…)
„Być może to całkiem naturalne, że komuniści, wtłaczający wszystko w ramy konieczności, nie mają innej przyszłości jak tylko taką, którą można przewidzieć za pomocą maszyny. Nam, budującym przyszłość na podstawie wolnej woli, tego rodzaju maszyna chyba do niczego się nie przyda. Nawet jeśliby ktoś wbrew rozsądkowi spróbował przedstawić naszą przyszłość, okazałaby się przezroczysta jak szkło. Najbardziej jednak obawiam się, że wiara w prognozę sparaliżuje wrażliwość moralną”.
W końcu nadarzyła się okazja. Otwórzmy drugą teczkę. Moskwa 1 zapewniała szersze możliwości, czego zresztą się obawiałem. To nie był już sen, lecz rzeczywistość – jedną po drugiej publikowano suche i praktyczne prognozy. Najpierw bardzo trafne prognozy pogody, później przewidywania w zakresie przemysłu i ekonomiki…
Zmartwień owych dni nie mogę potraktować jednym zdaniem. Nagle Japonia uzyskała rachubę urodzaju ryżu na bieżący rok. Odniesiono się do niej dość nieufnie, mówiąc: „No dobrze, zobaczymy, co będzie za pół roku”… Wkrótce potem nadeszły kolejne dane:
– ogólnokrajowe rozliczenia bankowe za pierwsze dwa kwartały;
– przewidywana liczba niespłaconych weksli w następnym miesiącu;
– przewidywana sprzedaż w jednym z domów towarowych;
– indeks cen w detalicznej sprzedaży w mieście Nagoya;
– przewidywany stopień wypełnienia magazynów w porcie tokijskim.
Prognozy zaskakiwały swoją dokładnością, margines błędu spadł nawet do zera. Na końcu poszczególnych analiz publikowano wyjątkowo aroganckie oświadczenia: „Moskwa 1 potrafi przedstawić prognozę indeksu cen i akcji także w waszym kraju, może również podać stosunek podaży do popytu. Nie korzystamy z tego, ponieważ te dane mogłyby zdestabilizować gospodarkę. Zawsze będziemy się kierować zasadami uczciwego współzawodnictwa”…
Nasze zakłopotanie było tak duże, że nawet prasa wstrzymała się od szerszych komentarzy. Inne wolne kraje otrzymały podobne przewidywania i też zareagowały dosyć długim milczeniem. Niektóre rządy nie zdecydowały się jednak na milczenie. Pod naciskiem kręgów finansjery również nasze władze zaczęły się przygotowywać do podjęcia jakichś kroków.
Najpierw w Centralnym Instytucie Techniki Obliczeniowej założono Dział Rozwoju Maszyny Prognostycznej. Powołano mnie na jego kierownika – trudno się zresztą dziwić tej nominacji, skoro byłem jedynym specjalistą w tej dziedzinie w Japonii. Mogłem więc poświęcić się wyłącznie studiom nad maszyną prognostyczną.