Dzieci getta - fragment
4
Noc ponad nocą i mrok wyłaniający się z mroku.
Tak powinienem opisać noc w mieście w tamtym lipcowym upale, który napełnił przestrzeń ciemnością. Ale jej nie pamiętam, bo moja pamięć, choćbym nie wiem jak się starał wniknąć w jej zakamarki, nie przeniesie mnie do nocy przeżywanej przez maleńkie dziecko, którym byłem w lipcu 1948 roku.
Moja pamięć to słowa, które wypowiadała matka, a słowa matki były bezładne. Nie sadzała mnie obok siebie, żeby przytoczyć całą historię naraz. Opowiadała fragmenty i ułamki, jakby tkała ją, kiedy słowa do niej przychodziły. Nie były umówione, lecz wyłaniały się z nocy pamięci. Nie opowiadała mnie – byłem tam, ponieważ tam byłem. Nie uważała mnie za słuchacza. Najpewniej była przekonana, że nie rozumiem, co mówi. Dawała mi kartki i ołówek, żebym rysował, a sama długo rozmawiała z Mamunem. Widzę ich, jak ćwiczą pamięć o śmierci. To odpowiednie określenie tego, czemu się nieustannie oddawali. Po kolacji siadali w ledwo pełgającym świetle lampki i tkali swoją historię. Ich teraźniejszość była pamięcią, jakby w ogóle nie żyli, tylko tworzyli sobie wspomnienia o życiu, którego ich pozbawiono. Tak właśnie określiłbym doświadczenie Palestyńczyków, albo – powiedzmy – tak je przeżyłem. Moje życie było teraźniejszością, którą traktowałem jak wspomnienia, jak gdyby rzeczy nabierały sensu wyłącznie w kontekście tego nieustającego poczucia, że teraźniejszość ucieka i nie sposób jej pochwycić. Jest tylko doznaniami, które służą zagłębieniu się w zakamarki pamięci. To pamięć do zapomnienia, jak napisał Mahmud Darwisz w swojej osobistej, na wpół zbeletryzowanej narracji o tym, co przeżył podczas oblężenia Bejrutu w 1982 roku. Ale autor słów „Dlaczego zostawiłeś konia samego” nie zauważył, że jego teraźniejszość w Bejrucie była możliwa, ponieważ skonstruowano ją w ramach tworzącego się bytu społeczno-politycznego, mogła się więc przemienić w pamięć. My natomiast żyliśmy w tamtych dniach w wirze teraźniejszości jedynie przypominającej pamięć oraz kolejnych katastrof. Moja historia, opowieść, którą próbuję zapisać, pełna jest widm ciemności, rozmów toczonych przez mężczyznę i kobietę przy dziecku, którego obecność była dla nich nieobecnością. Snuli opowieść, nie zamierzając tego robić, ćwiczyli się do życia w świecie, który nic im nie dał. Dwoje kochanków bez miłości, dwoje towarzyszy bez wspólnej drogi; ich związek był tylko przeszłością bez teraźniejszości, dlatego zrobili z pamięci łoże dla miłości, która nie zaistniała albo jakby jej nie było.
Zbieram strzępy tych rozmów i wydaje mi się, że słyszę szepty i szmery. Odkrywam, że wszystkie historie są właśnie takie albo, dokładniej mówiąc, takie się rodzą, urywane, szeptane, prawie bezgłośne. Kiedy zaś pisarz zaczyna je formować, nadając im określoną strukturę, zabija ich ducha i zmienia je w pamięć skazaną na zapomnienie.
Co zostało powiedziane tamtej ciemnej nocy, którą można porównać tylko do nocy, jak w dawnej frazie Arabów lajlun alajlu, najbardziej nocna noc?
Opowieść głosi, że noc, która nastała po tym, jak zginął Mufid Szahada, była bezgwiezdna. Kiedy mieszkańcy getta wspominają tamte dni, mówią, że gwiazdy w lipcu się pochowały. Opowiadają swoim prostym językiem, że uciekły z nieba nad miastem, bo nie mogły wytrzymać widoku śmierci – tych całunów, które młodzi z Liddy nieśli do masowych grobów.
Gwiazdy są oczami nieba, stwierdziła Chulud, opowiadając, że szaleństwo, jakie ją ogarnęło rankiem następnego dnia, nie było obłędem, lecz strachem przed gęstym mrokiem, który spowił niebo nad miastem. „Kiedy chowają się gwiazdy, znika niebo. Czy możemy żyć na ziemi bez nieba?”
Nie, Chulud nie wypowiedziała tych słów, ale jakieś podobne do nich:
„Oszalałam ze strachu. Stałam przy oknie, zobaczyłam porzucone ciało Mufida Szahady, było odsłonięte. Na Boga, nie pozwolili nam go okryć. Powiedziałam: «Teraz przyjdą, zabiorą je i pogrzebią». Nikt nie przyszedł, a ja wciąż stałam jak przygwożdżona. Nie wiem, co się ze mną działo. Świat był jedną ciemnością. Spojrzałam na gwiazdy. Mój dziadek, niech Bóg ma go w swojej opiece, mawiał, że gwiazdy są oczami nieba. Zobaczyłam, że niebo oślepło. Nie miało oczu, a martwy chłopak leżał na ziemi i okrywała go tylko ciemność”.
Manal mówiła, że w to, co widziała, nie sposób uwierzyć „jak w bajki o dżinnach i ifrytach”. Kiedy chłopak upadł, światło się wycofało i zapadła ciemność. „Kiedy upadł, nagle zgasło słońce”.
„Ciemność tak nie zapada – mówiła – ciemność miesza się ze światłem, zanim je pochłonie”. Ale w chwili śmierci Mufida światło ustąpiło i nastał mrok, jakby był jego całunem, skoro nie znalazł się nikt, kto by nim okrył jego ciało.
Ilja Batszun jako przewodniczący komitetu mieszkańców getta wyszedł na plac przed meczetem i skierował się w stronę drutów, prosząc ludzi, żeby pomogli mu wynieść zwłoki, które trzeba pogrzebać. Nikt się jednak nie odważył wyjść z ukrycia. Ludzie słyszeli szczęk izraelskich karabinów i głos żołnierza, który kazał Ilji opuścić plac i wrócić tam, skąd przyszedł.
– Trzeba pochować zmarłego – powiedział Ilja ochrypłym głosem.
– Jutro – odparł żołnierz.
– Tak nie uchodzi. Na Boga, pozwól mi przenieść go do domu.
– Jutro.
Do Ilji podeszła tylko Chulud z dzieckiem na ręku.
– Wracaj do domu! – krzyknął na nią.
Ale Chulud nie chciała wracać. Usiadła na ziemi i zaczęła lamentować nad zmarłym. Ilja stał, nie wiedząc, co robić.
– Wracajcie do domu! – krzyknął żołnierz.
Chalid Hassuna zbliżył się do Chulud, wziął ją za rękę i kazał wstać. Kobieta wstała i poszła przed dwoma mężczyznami potykającymi się w ciemności. Całą noc przesiedziała przy oknie, strzegąc zwłok Mufida Szahady.
„Czy przyszło ci kiedykolwiek do głowy, że słońce może rano nie wzejść?” – zapytał Mamun.
„Nie rozumiem” – odpowiedziałem.
Powtórzył pytanie i dodał, że tamtej nocy jedyny raz w życiu przeląkł się ciemności. „Czy uwierzysz, że niewidomy boi się ciemności, których nie zaznał?”
Powiedział, że to Manal zasiała ten strach w jego sercu. Wspomniała o ślepym niebie i że boi się, iż ranek nie nastanie.
Słysząc przenośnię, którą przytoczył Mamun, uśmiechnąłem się. Nie wiem, jak zobaczył mój uśmiech, bo powiedział, że wie, że szydzę z niego i z tych słów.
„Ale, synu, Manal miała rację. Do tej pory nie zajaśniało światło. Cały naród do dziś żyje w ciemności”.
Manal opowiedziała o smutnym pogrzebie, który odbył się następnego ranka. Dodała, że nauczyła się, co znaczy smutek, kiedy zobaczyła, jak młodzi ludzie owinęli ciało Mufida Szahady wełnianym kocem i zanieśli do meczetu.
W Wielkim Meczecie ciało złożono na ziemi, a ludzie nie wiedzieli, co dalej robić.
– Gdzie szajch? – zawołał Ilja Batszun. – Tak nie uchodzi.
– Skąd ci wezmę szajcha? – odparł Ghassan. – Uciekł razem z innymi.
Hatim al-Lakkis wystąpił z Koranem w ręku i odczytał fragment sury Miłosierny. Zacinał się przy czytaniu, więc Mamun dokończył za niego:
Miłosierny! On nauczył Koranu. On stworzył człowieka. On nauczył go jasnego wyrażania się. Słońce i księżyc podlegają pewnemu rachunkowi. Trawy i drzewa wybijają pokłony. I niebo – On wzniósł je i ustawił wagę, abyście, ważąc, nie oszukiwali. Ustawiajcie wagi sprawiedliwie i nie powodujcie straty na wadze! I ziemię – On ją rozpostarł dla stworzeń. Na niej są owoce i palmy z wiechami, ziarna w kłosach i rośliny aromatyczne. Przeto które z dobrodziejstw waszego Pana uważacie za kłamstwo? On stworzył człowieka z gliny jak glina garncarzy; On stworzył dżinny z czystego ognia. Przeto które z dobrodziejstw waszego Pana uważacie za kłamstwo? On – Pan dwóch wschodów, On – Pan dwóch zachodów! Przeto które z dobrodziejstw waszego Pana uważacie za kłamstwo?[1].
Wtem rozległ się głos Ilji Batszuna odmawiającego modlitwę. Sześćdziesięciolatek stanął obok ciała, wyciągnął ręce przed siebie i zaczął się modlić po grecku. Zanim wypowiedział ostatnie „amen”, ludzie zobaczyli dziwny widok. Nie wiadomo skąd zjawił się szajch Usama al-Humsi. Podszedł, odsunął Mamuna i zapytał, czy zmarły został obmyty.
– Męczennika obmywa krew, którą przelał – powiedział Chalid Hassuna. – Niech Bóg go przyjmie jako męczennika.
Szajch spojrzał na niego roztargnionym wzrokiem i nie odezwał się. Siedemdziesięcioletni szajch z Liddy, który zniknął, a wszyscy myśleli, że przymuszono go, by dołączył do karawany śmierci, wydawał się odmieniony, zgolił bowiem długą białą brodę, nie miał już na głowie fezu i turbanu, i stanął przed ludźmi ubrany w niebieskie spodnie i białą koszulę.
– „Zaprawdę, do Boga, i zaprawdę, do Niego powrócimy”[2] – powiedział, a wszyscy powtórzyli za nim te słowa. Mamun zawołał na cały głos:
– „I nie uważaj tych, którzy zostali zabici na drodze Boga, za umarłych. Przeciwnie, oni są żyjący! Oni u swojego Pana otrzymują zaopatrzenie” [3].
Szajch cofnął się, spojrzał na zgromadzonych na dziedzińcu meczetu i polecił:
– Mówcie za mną „Bóg jest wielki”.
Kiedy uczynili to cztery razy, powiedział:
– Teraz możemy go pochować.
Grupa młodzieży podniosła ciało w kocu, który stał się całunem, i okrążyła plac przed meczetem. Chulud sypnęła ryż na umarłego. Rozległ się jej zagharid.
– Gdzie go pochowamy? – zapytał Ghassan Bathejsz.
– Na muzułmańskim cmentarzu – zdecydował Ilja.
Niewielki kondukt zbliżył się do drutów kolczastych. Podobno niosący zwłoki musieli je złożyć na ziemi, a komitet odbył długie i skomplikowane negocjacje z izraelskim oficerem, który oświadczył, że nie może wydać pozwolenia na wyjście z getta. Zaproponował, żeby wykopali grób na dziedzińcu meczetu i że gotów jest dostarczyć narzędzi do kopania.
– Tak nie można! – zawołał Ilja. – Musi być pochowany na cmentarzu.
Oficer odparł, że nie może postąpić wbrew rozkazom, na co przewodniczący komitetu stwierdził, że nie może się zrzec prawa, jakie przysługuje umarłym.
Próbował wyjaśnić oficerowi, że wie, iż należy do pokonanego narodu.
– Wiem, że ceną za klęskę jest zrzeczenie się przez nas wszystkich praw. Nawet nasze domy już do nas nie należą, ale nie możemy odstąpić od prawa zmarłych do godnego pochówku.
Oficer odparł łamaną angielszczyzną:
– Niczego się nie zrzekliście. My wszystko wzięliśmy własnymi rękami. Nie mów tak więcej. Ja wykonuję rozkazy z góry, a ty masz wykonywać moje.
(Rozmowa toczyła się po angielsku, Ilja Batszun przetłumaczył ją ludziom na drugi dzień, kiedy przekazywał im treść izraelskich decyzji i kiedy, zgodnie z żądaniem dowódcy Muli, organizowano ekipy robocze).
Ludzie długo stali w palącym słońcu i długo czekali, ale Ilja Batszun uznał, że nie można ustąpić.
– Zabiją nas wszystkich, jak zabili Mufida. Jeśli nie możemy bronić własnego życia, to obrońmy chociaż naszą śmierć.
Po prawdzie izraelski oficer był w rozterce, nie wiedział, co robić. Wystarczyłby jeden wystrzał, żeby przekonać członków komitetu do wykonania jego rozkazów. Tak powiedział Mula, „wyzwoliciel Liddy”, jak nazwali go w Izraelu. Dowódca pojawił się po wielu godzinach. Ludzie cały czas czekali, strzegąc zwłok, które zaczęły się już rozkładać. Ilja Batszun został wezwany do jego biura, które zorganizowano w domu rodziny Dahmaszów, blisko placu getta.
– Kiedy się dowiedziałem, że to jest właśnie Mula, oficer, przez którego zginął Mufid, próbując doręczyć mu list, opowiedziałem mu o liście podartym i podeptanym przez żołnierza. Powiedziałem, że doktor Lehmann polecił jego opiece rodzinę Szahadów i wszystkie rodziny z Liddy i że prosimy, by pozwolił sprawić ofierze godny pochówek.
Według Ilji oficer był bardzo poruszony na wieść, że jego żołnierze przyczynili się do śmierci Mufida Szahady.
– To jest wojna, wiesz o tym – powiedział. – A my nie mamy innego wyboru, jak zwyciężyć.
Ilja prosił, żeby pozwolono pochować chłopaka na cmentarzu. Dowódca odparł, że to trudna sprawa, bo ulice miasta nie są bezpieczne i leży na nich mnóstwo zwłok!
W końcu się jednak zgodził. Zezwolił pięciu mężczyznom zanieść ciało na cmentarz pod eskortą trzech żołnierzy. Mają się z tym szybko uporać. Powiedział, że wyraża zgodę ze względów humanitarnych i że spełnia prośbę doktora Lehmanna, swojego wychowawcy, który wpoił mu szczytne ideały.
I tak się stało.
Kondukt poprowadził Ghassan Bathejsz. Podnieśli ciało, okrążyli dziedziniec i poszli pod eskortą żołnierzy w ciszy przerywanej tylko szlochami Chulud.
O tym, co zrobiła Chulud, słyszałem od kilku osób. Wszyscy potwierdzili, że z dzieckiem na ręku poszła w kondukcie, tańcząc. Kiedy żołnierze nie dali jej wyjść poza zasieki, podniosła córeczkę do góry, zakołysała nią, jakby chciała sprawić wrażenie, że dziecko tańczy, i powiedziała do żołnierzy, żeby ją sobie wzięli. I znowu Ilja Batszun ją zganił i zaciągnął do domu, w którym postanowił zamieszkać.
Czyżby izraelski autor S. Jizhar opisał w swojej powieści Chirbat Chiza historię Chulud? Według izraelskich źródeł powieść, która ukazała się w 1949 roku i stała się jedynym izraelskim świadectwem literackim wygnania Palestyńczyków z ich kraju w 1948 roku, opowiada o prawdziwym wydarzeniu, które miało miejsce na południu Palestyny. Pisarz brał w nim udział jako oficer wywiadu w batalionie, który przeprowadził tę operację. O świcie 27 listopada 1948 roku kilka jednostek z batalionów 151. i 152. zaatakowało palestyńskie wsie między Al-Madżdal i Bajt Hanun. Zniszczone zostały Hamama, Al-Dżura, Chirbat al-Chisas, Na’alijja, Al-Dżijja, Barbara, Harabija i Dajr Sunajd, dokonano czystki etnicznej.
Wieś, którą opisał izraelski autor, to prawdopodobnie Chirbat al-Chisas. Zmienił tylko jej nazwę. Potwierdza to oficer do spraw operacji w sztabie sektora wybrzeża, kapitan Jehuda Be’eiri, który podpisał rozkaz o wygnaniu. W wywiadzie opublikowanym 17 lutego 1978 roku w gazecie „Ma’ariw” mówi: „Nie mam wątpliwości, że Chirbat Chiza to Chirbat al-Chisas albo jedna ze wsi objętych tą operacją, którą sam rozpocząłem, podpisując rozkaz […]. À propos, nie ma co szukać pozostałości po tych wsiach, ponieważ jak dziesiątki innych wsi arabskich w tamtym rejonie i w całym kraju już nie istnieją. Wątpię, czy pozostał po nich jakikolwiek ślad”.
Jizhar nie spisał historii Chulud, ale to, co zobaczył w Chirbat al-Chisas, powtórzyło się prawdopodobnie w niejednym miejscu. Przytoczę tekst Jizhara w arabskim przekładzie, który znalazłem w czasopiśmie „Szu’un Filistinijja”, bo choćbym nie wiem jak się starał, nie osiągnę wymowności naocznego świadka, który uczestniczył w zbrodni i wyciągnął zaskakujący wniosek: Palestyńczycy stali się Żydami Żydów.
Potem wyszła nagle ku nam kobieta niosąca maleńką, drobną dziewczynkę. Niemowlę kolebało się w jej rękach jak niepotrzebne narzędzie. Miało ziemistą cerę, było wątłe, chorowite, nierozwinięte. Matka podnosiła je za łachmany i wymachiwała nim przed nami, błagając tonem, który nie był ani szyderczy, ani nienawistny, nie był też obłąkanym płaczem, ale tym wszystkim naraz: „Chcecie ją? Weźcie ją sobie!”. Z odrazy twarze nam spochmurniały, co kobieta być może uznała za swój sukces i dalej potrząsała nieszczęsnym stworzeniem owiniętym w zafajdane szmaty, drugą ręką zaś biła się w pierś: „Weźcie ją, dajcie jej chleba, weźcie ją sobie”, aż ktoś z nas zebrał się w sobie i podnosząc rękę, krzyknął na nią: Jalla, jalla! Cofnęła się, śmiejąc się i płacząc, wdepnęła w kałużę i wciąż wymachiwała dzieckiem. To się śmiała, to znów płakała.
Tak Jizhar opisał kobietę o nieznanym imieniu. Czym mogę nadpisać jego tekst? Wiem, jak nazywała się kobieta, która tańczyła i wymachiwała swoim dzieckiem dwa razy w getcie Liddy, znam nawet jej historię po ślubie z Ilją Batszunem, ale co się stało? Co taniec ma wspólnego ze śmiercią?
Opowiadano mi, że Chulud zatańczyła na swoim weselu i że zadziwiła wszystkich ludzi z getta swoimi gibkimi ruchami pod melodię wschodniej muzyki, ale co ma wspólnego taniec miłości z tańcem śmierci? A może taniec staje się najwyższą formą ekspresji, kiedy wszystkie inne zawodzą?
Studiowałem Jizhara, jego powieść zawiodła mnie do doktora Michaila Samary, a ten z kolei do Umm Hasan, która tańczyła podczas marszu śmierci w Szatili, stąd zaś dotarłem do tańca Chulud, którego autor izraelski nie opisał, wspomniał natomiast o czymś podobnym, gdy relacjonował operację wyganiania fellachów z rodzinnych wsi i niszczenia ich domów. Moją uwagę przykuło w tej powieści nie to, że przyznała, iż popełniono zbrodnię – choć to istotne – ale to, że potrafiła nakreślić obraz niemego Palestyńczyka, który miał się stać jednym ze stałych motywów w literaturze izraelskiej. Zdołała tym samym wydobyć głęboki sens powstania syjonistycznego państwa. Aby Żydzi mogli się stać narodem takim jak inne – a pojęcie „inne narody” odnosi się tutaj do europejskich – musieli sobie wynaleźć własnych Żydów. To, co przedstawia Jizhar, opisując Chulud z Chirbat Chiza albo Chirbat al-Chisas, nazwijcie tę wieś, jak chcecie, jest sceną ze Starego Testamentu, która stała się udziałem palestyńskich fellachów podczas nieszczęścia, jakie ich spotkało: „Wszyscy ci ślepi, kulawi, starcy i dzieci wyglądali, jakby wyłonili się z jakiegoś miejsca wspomnianego w Biblii” – napisał.
Jizhar stwierdził, że naród żydowski musiał sobie stworzyć własnych Żydów na swój obraz, którego postanowił się pozbyć, żeby móc znaleźć się w kręgu „cywilizowanych narodów”. Na tym polega geniusz tego autora. Nie chodzi tu o arystotelesowskie katharsis, jak niektórzy pisali. Chodzi o coś innego. Ta biblijna scena, która ginie we mgle historii, była niezbędna, żeby mógł się zacząć nowy izraelski czas.
Narrator Chirbat Chiza zastanawia się: „Ciekaw byłem, czy między tymi ludźmi znajdzie się też choć jeden Jeremiasz, gniewny i rozpłomieniony, wykuwający w sercu gniew, zdławionym głosem krzyczący do starego Boga z ciężarówek wiozących na wygnanie”.
Czy Palestyńczycy muszą sobie znaleźć proroka do elegii i klęsk, takiego jak Jeremiasz, żeby osiągnąć ten punkt zwrotny, który przygotowała im Nakba?
Jizhar ogłosił, że jesteśmy Żydami dla Żydów z Izraela. Takie było przesłanie jego powieści. A co ja chcę w związku z tym powiedzieć? Czy mam opłakiwać swój naród, tak jak Jeremiasz opłakiwał swój? Czy całe palestyńskie pisanie o Nakbie to wariacje na temat elegii stworzonych przez proroka klęski? Czym właściwie ono jest?
Czuję, że piszę przestarzałym językiem, który umiera pod moim piórem. Wszystkie te mitologiczne aluzje budzą we mnie odrazę. Najwstrętniejsze w śmierci języka jest to, że nie znajdujemy dla niego grobu, w którym mógłby spocząć, żeby rozłożyć się i obrócić w proch. Język nie jest zrobiony z prochu, jest przeciwieństwem wszystkich śmiertelnych stworzeń. Problemem języka jest jego trup, ponieważ z nami pozostaje. Odrzucamy go, ale powraca w różnych postaciach, a my kończymy na tym, że przeżuwamy jego śmierć.
Nie mogłem skorygować opisu Chulud albo podobnej do niej kobiety, jaki pozostawił Jizhar Smilanski, jakbym czytał między wierszami wykładu doktora Michaila Samary. Nakba odebrała głos palestyńskiemu lekarzowi. Opisał ją tylko fragmentarycznie, dopiero izraelski pisarz musiał dokończyć opowieść.
Ale powoli. To izraelski pisarz nakreślił obraz niemego Palestyńczyka. Niemota Palestyńczyka jest warunkiem zaistnienia tego, co można nazwać „przebudzeniem się izraelskiego sumienia”. Czyli że cierpienie jest w zasadzie cierpieniem żydowskiej świadomości i nie ma nic wspólnego z ofiarą. W ten sposób literatura ta prowadzi nas do zrównania kata z ofiarą, której świadomość teraz posiada, albo ofiary z katem, którego miejsce zajęła!
Chciałem opisać tę długą noc, która otoczyła mieszkańców getta, tymczasem opowieść wiedzie mnie nie wiadomo dokąd. Nie chcę przyjąć hipotezy izraelskiego pisarza, wprowadzić tej historii w sferę biblijnych lamentacji, a z tragedii ludzi, wśród których żyłem, uczynić mitu, by uzasadnić ich klęskę, upokorzenie i hańbę. Mity nie zastępują historii. Nie wpadnę w pułapkę hipotezy, że cud państwa hebrajskiego polega na tym, iż potrafiło zmienić mit w historię, my zaś musimy przyjąć ich mit albo znaleźć sobie własny, w którym moglibyśmy się schronić. Język powracający do mitów umarł, to część śmierci języka, która sprawia, że słowa będące punktami światła i przewodnikami po białej stronicy zamieniają się w słowa ślepe, podobne do zgasłych gwiazd na niebie Liddy.
Chciałem napisać o pochowaniu ciała Mufida na muzułmańskim cmentarzu i o tym, co opowiedział Ghassan Bathejsz o kobiecie, która spała między grobami, a znalazłem się przy trupie języka, dla którego nie znajdujemy mogiły, więc osiada w naszych ustach i nas zabija. Jestem wyczerpany, czuję, że słowa nie potrafią już nic wypowiedzieć i że przypominam tę kobietę, która ze strachu przed śmiercią schroniła się między grobami. Ona schowała swoje życie między umarłymi, a ja ukrywam się pośród trupów słów.
[1] Koran, sura 55, Miłosierny, wersety 1 – 18.
[2] Koran, sura 2, Krowa, werset 156.
[3] Koran, sura 3, Rodzina Imrana, werset 169.