Dodaj produkty, które lubisz i chcesz kupić później.
Zapisz na liście zakupowej
Stwórz nową listę zakupową

Figlarnie - fragment

W 2010 roku założyciel Facebooka Mark Zuckerberg powiedział, że prywatność przestała być normą społeczną. Powszechny był pogląd, że jeśli dręczy cię inwigilacja prowadzona przez potentatów Doliny Krzemowej, spieniężanie wiedzy o twoich przyjaźniach, miłościach, nawykach, upodobaniach, poglądach politycznych, zakupach i kłótniach z dziećmi, to na pewno masz coś do ukrycia. Romans, grzybicę, paranoję. Jesteś podejrzany, może nawet ssiesz kciuk.

Przekonanie to, niewolne od wyższości moralnej, nieco później osłabło, podobnie jak entuzjazm dla nowych technologii. Perspektywa się zmieniła i dziś chętniej ukrywamy się przed ciasteczkami. Mimo to, pisząc o radykalnych obszarach prywatności, wciąż bałam się, że popadnę w zrzędliwe napominanie, jak to na własne życzenie pozwalamy monetyzować nasze dane behawioralne, stajemy się produktem przezroczystym dla wszystkich, którzy są gotowi zapłacić, a ponadto tracimy rzadkie dobro, którego wpływu na nasze życie do końca nie rozumiemy. Przyznaję, że nieobce mi są podobne konstatacje. Ale nostalgia to młodsza siostra katarakty. Za wszelką cenę chciałam uniknąć starczego zaślepienia i związanej z nim pokusy grożenia palcem.

Zjawisko, które chcę tu przedstawić – prywatność w przestrzeni fizycznej – dla wielu z nas albo już nie istnieje, albo jest na granicy nieistnienia. Powszechna, intensywna aktywność online niweczy dobre intencje nawet najlepszego architekta. Mieszkanie czy dom wciąż nazywamy prywatnymi w umowach cywilnoprawnych. A ile warte jest to określenie poza nimi?

Pomyślałam, że warto zachować obraz umykających, odchodzących przestrzeni i zawczasu przyjrzeć się tym, które jeszcze istnieją. Nawet jeśli, zamienione w muzea, prywatności już nie służą. Wielu nie da się już odtworzyć, tak jak pokoju czterysta sześć Duchampa czy paryskiego pawilonu la Boissière’a autorstwa Antoine’a Matthieu Le Carpentiera, o którym mowa w rozdziale drugim. Nie istnieje cudownie zagracona paryska pracownia André Bretona wspominana w rozdziale trzecim. Inne były o krok od zniszczenia, jak Prospect Cottage, azyl brytyjskiego reżysera Dereka Jarmana urządzony w dawnej chacie rybackiej. Dom, w którym artysta spędził ostatnie lata przed śmiercią, został niedawno uratowany przez społeczników. Żałuję, że nie poświęciłam mu jednego z rozdziałów tej książki.

Zdecydowałam się pokazać radykalne formy prywatności, zakładając, że wówczas najlepiej ujawni się złożoność pewnych powiązań. Skupiam się na miejscach zaprojektowanych jako azyle: domach letnich, ogrodach, gabinetach i figlarniach – obiektach, które mają do opowiedzenia nieznane lub długo nieujawniane historie. Wszystkie je łączy pytanie, jak prywatność kształtuje nas jako ludzi. Jak wpływa na przestrzeń domu i odwrotnie? Gdzie się w niej najwyraźniej manifestuje? Jak wiąże się z przeżywaniem świata przez mieszkańców? Jak może wpływać na swobodę myślenia, pomysłowość, rozwój osobowości i związki międzyludzkie? Czy umiejętność przebywania w odosobnieniu ma jakiś wpływ na naszą indywidualność? Czy bez prywatności jakakolwiek osobność jest w ogóle możliwa?

Zazwyczaj sądzimy, że zachowujemy prywatność, gdy nikt niepowołany na nas nie patrzy ani nas nie słyszy. To jednak pogląd, który częściowo pozbawia nas sprawczości. Wolę myśleć o prywatności w kontekście działań, które ona umożliwia lub wspiera. Mogą to być zakładanie ogrodu, wymyślanie własnych paneli słonecznych, fabrykowanie kwiatów z kauczuku, tafty, bibułek i perkaliny, sztuka konwersacji czy rozpalania sauny. Osobiście jestem zdania, że prywatność można uprawiać tak jak pomidory i porzeczki. A postaci przedstawione w tej książce są dla mnie tego dowodem.

Wyobrażałam sobie, że szukając radykalnych przejawów prywatności w historii architektury, na wzór archeologa opowiem o odległej, choć nieprzesadnie, przeszłości. O czasie, w którym prawo do sanktuarium, jak to nazywa Shoshana Zuboff, przysługiwało grupom społecznym, a nie tylko wybranym jednostkom. Praca ta znacząco różniła się jednak od cierpliwego odsłaniania wykopalisk za pomocą szpachelki i pędzelka. Miejsca, które odwiedzałam, wcześniej już ktoś zbadał, oczyścił, wyekwipował, słowem: przyrządził według wybranej receptury w określonych celach edukacyjnych. Wygląd muzeum – układ eksponatów, wybór miejsc dostępnych i tych odgrodzonych sznurem, ustawienie i dobór informacji – jest wynikiem kompromisów, sprzecznych interpretacji, autocenzury i możliwości finansowych, logistycznych czy intelektualnych. Mimowolnie szukamy w takich miejscach aury dawno zmarłych ludzi, choć jednocześnie wiemy, że nic nie jest tam takie, jak było w dniu ich śmierci, a tym bardziej za życia.

Polecane

pixel